Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

robiła, co im się podobało. Jadły zielone niedojrzałe jabłka, szeptały ze sobą, rysowały na swych tabliczkach i prowadziły po pulpitach chrabąszcze, uwiązane na sznurkach. Gilbert Blythe usiłował zmusić Anię do rzucenia nań okiem, lecz nie udawało mu się to wcale, gdyż Ania w tej chwili nie myślała zupełnie ani o nim, ani o żadnym innym uczniu Avonlei, a nawet bodaj czy nie zapomniała o szkole. Z twarzyczką wspartą na dłoniach, z oczami zapatrzonemi w błękitne fale Jeziora lśniących wód, toczącego się za oknem, dziewczynka zatonęła w świecie marzeń, ślepa i głucha na wszystko, co nie było obrazem jej imaginacji.
Gilbert Blythe nie przywykł starać się o to, by która z dziewczynek zechciała nań spojrzeć. Musi spojrzeć nań ta czerwonowłosa Shirleyówna o szpiczastym podbródku i wielkich oczach, jakich nie posiadała żadna inna uczennica w całej Avonlei!
Nagle wychylił się w przejście pomiędzy ławkami, pochwycił koniec jednego z długich warkoczy Ani, pociągnął ku sobie i zawołał przenikliwym szeptem:
— Patrzcie! Marchewka! Marchewka!
Wtedy dopiero Ania rzuciła nań spojrzenie pełne nienawiści.
I nietylko spojrzała. Zerwała się z miejsca, podczas gdy wszystkie jasne jej rojenia pierzchły w jednej chwili. Oczy jej gorzały gniewem, lecz prawie natychmiast przygasiły je łzy wściekłości i upokorzenia.
— Ty nienawistny chłopcze! — zawołała gwałtownie. — Jak śmiałeś!...
I — trzask! Ania cisnęła swą tabliczkę szyfrową w głowę Gilberta, cisnęła z taką siłą, aż tabliczka pękła...
Szkoła rada była każdemu niezwykłemu zdarzeniu. A to było coś bardzo niezwykłego. Każde z dzieci zawołało, „o!“ jednocześnie z przerażeniem i zachwytem. Djana otworzyła usta i oniemiała. Ruby, skłonna do łez, zaczęła pła-