Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy mam zabrać groch? — spytała pokornie Ania.
— Nie, ja sama go wyłuskam. Zrób, com kazała.
Po odejściu Ani Maryla, bardzo zirytowana, zabrała się do swych wieczornych zajęć. Żal jej było drogocennej broszki. A jeśli Ania ją zgubiła?... Jak brzydko, że dziewczynka wypiera się tego, co jest oczywiste! I z jaką niewinna minką!
— Nie wiem naprawdę, cobym raczej wołała, by się stało — myślała Maryla, nerwowemi ruchami łuskając groch. — Nie sądzę przecież, by chciała sobie przywłaszczyć. Pewnie chciała się nią pobawić, albo „wyobrazić“ coś sobie, wedle swego zwyczaju, a może ją wzięła i zgubiła, i nie chce się przyznać z obawy kary. Straszna jest myśl, że kłamie. Jest to stokroć gorsze, niż gwałtowny charakter. Jakże przykrą jest świadomość, że w domu mamy dziecko, któremu nie można ufać... Przebiegłość i kłamstwo... oto widocznie jej wady. Martwią mnie one więcej, niż utrata broszki.
Tego wieczoru Maryla jeszcze kilkakrotnie wchodziła do swego pokoju i szukała broszki, ale napróżno. Krótkie odwiedziny w pokoiku na facjatce także nie odniosły skutku. Ania stanowczo twierdziła, że nie wie nic o broszce. Ale Maryla była coraz pewniejsza, że dziewczynka mówi nieprawdę.
Nazajutrz rano opowiedziała wszystko Mateuszowi. Zdziwił się i zmartwił, ale nie stracił zaufania do Ani, pomimo że pozory przemawiały przeciw niej.
— Czy jesteś pewna, że nie wpadła za biurko? — przyszło mu na myśl.
— Odsunęłam biurko, wyjęłam szufladki, zajrzałam do każdego kącika — odpowiedziała Maryla z wielkę pewnością. Broszki niema! Ania wzięła ją, a co najgorsze, że kłamie. Jest to smutna prawda.
— No i jakże ty teraz postąpisz?... — spytał Mateusz bezradnie, zadowolony w duszy, że to Maryla, a nie on, zmuszona będzie załatwić tę sprawę. Nie czuł się zdolny do przyjęcia w niej udziału.