Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdyby Maryla dowiedziała się o tem, nigdy w życiu nie poszłaby już do łóżka bez lęku. Co za szczęście, że mały grzesznik w porę przyznał się do winy! Ale oto Diana daje mi znaki ze swego okna. Jakże się cieszę! Doprawdy potrzeba mi jakiejś rozrywki, bo Antoś Pay w szkole, a Tadzio Keith w domu, to chyba dość udręczenia jak na jeden dzień!


ROZDZIAŁ IX
Kwestja koloru

— Ta stara wścibska Lindowa była tu dziś znowu — zanudzała mnie o składkę na kupno dywanu do zakrystji — mówił pan Harrison gniewnie. — Niecierpię tej baby tak, jak nikogo na świecie.
Ania, oparta o balustradę ganku, rozkoszowała się czarem szarego listopadowego zmierzchu. Z nad świeżo zaoranych pól płynął łagodny wietrzyk i poświstywał cicho między otaczającemi ogród sosnami.
— Całe zło jest w tem, że pan i pani Linde nie rozumiecie się nawzajem — zauważyła Ania, obracając swą marzącą twarzyczkę ku mówiącemu, — to jest właśnie przyczyną braku sympatji. Ja także nie lubiłam dawniej pani Linde, lecz polubiłam ją z chwilą, gdy nauczyłam się ją rozumieć.
— Być może, że pani Linde przypada do gustu niektórym osobom. Ale ja nie będę się zmuszał do jedzenia bananów dlatego, że mi ktoś wmawia, iż zasmakuję w nich, o ile będę się niemi raczył często, — burknął pan Harrison. — Co zaś do rozumienia jej, przekonałem się, że to niepoprawna wścibska i powiedziałem jej o tem.
— Ach! musiało to strasznie zranić jej uczucia — rzekła Ania z wyrzutem. — Jakże pan mógł powiedzieć jej coś po-