Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kwestowania na drodze do Białych Piasków, a Janka i Berta na drodze do Carmody.
— To dlatego — objaśniał Gilbert Ani, odprowadzając ją do domu przez Las Duchów — że wszyscy Payowie mieszkają wzdłuż tej ulicy, a można liczyć na składkę od nich tylko w tym wypadku, jeżeli się zwróci po nią ktoś z ich rodziny.
Już następnej soboty Ania i Diana zabrały się do kwestowania. Zaczęły od końca ulicy, pukając przedewszystkiem do panien Andrews.
— Jeżeli zastaniemy Katarzynę samą, na pewno uzyskamy cośniecoś — rzekła Diana — nie uda nam się, jeśli i Eliza będzie w domu.
Niestety, Eliza była w domu, a wydała się dziewczętom jeszcze bardziej ponurą, niż kiedykolwiek. Należała ona do ludzi, których obecność wywołuje przeświadczenie, że życie jest doliną łez, a uśmiech, nie mówiąc już o wesołości, jest godnem nagany trwonieniem energji duchowej. Panny Andrews były pannami od jakichś pięćdziesięciu lat i prawdopodobnie miały niemi pozostać do końca swej ziemskiej pielgrzymki. Katarzyna, mówiono, nie straciła jeszcze nadziei wyjścia zamąż, lecz Eliza, urodzona pesymistka, nigdy nie miała żadnego pod tym względem złudzenia. Mieszkały w szarym domku na słonecznej polanie wśród bukowego lasu. Eliza skarżyła się, że latem panował tam straszny upał, Katarzyna zaś chwaliła mieszkanie, twierdząc, że zimą jest przemiłe i ciepłe.
Eliza właśnie łatała bieliznę, nie dlatego, że jej to było potrzebne, lecz dla przeciwstawienia swej roboty kokieteryjnym wstawkom, które Katarzyna wykończała szydełkiem. Gdy dziewczęta wyjaśniały przyczynę swych odwiedzin, Eliza przypatrywała im się ze zmarszczoną brwią, a Katarzyna z uśmiechem. Ilekroć jednak Katarzyna poczuła na sobie spojrzenie siostry, natychmiast tłumiła uśmiech z miną winowajczyni.