Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ruda wiewiórka — wyrecytował Imbirek tonem najgłębszej pogardy.
Na te słowa pan Harrison zerwał się ze spojrzeniem, od którego struchlałby każdy inny ptak, wyniósł klatkę do przyległego pokoju i zamknął drzwi. Imbirek darł się, klął, uzasadniając w ten sposób słuszność krążących o nim zdań; wreszcie, przekonawszy się, że nic nie wskóra, popadł w ponure milczenie.
— Przepraszam, opowiadaj dalej — rzekł gospodarz, siadając na swem dawnem miejscu — mój brat, marynarz, nie nauczył tego ptaka dobrych manier.
— Powróciłam do domu i po herbacie zajrzałam do obórki. Panie drogi! — Ania pochyliła się naprzód, splatając ręce swym dawnym dziecinnym ruchem, podczas gdy jej wielkie szare oczy wpatrywały się błagalnie w zakłopotane oblicze pana Harrisona — moja krowa stała spokojnie u żłobu. Przecież to ja pańską krowę sprzedałam panu Shearerowi!
— Jak mi Bóg miły! — wykrzyknął pan Harrison, zaskoczony tem nieprzewidzianem zakończeniem — cóż za wyjątkowo niezwykłe zdarzenie!
— O, to wcale nie jest niezwykłe; ja zawsze sobie i innym napytam biedy — rzekła Ania smutnie. — Znana jestem z tego. Pan pewnie przypuszcza, że powinnam była wyrosnąć z takiej wady — w marcu kończę lat siedemnaście. Okazuje się, że nie... Czy mogę marzyć o przebaczeniu? Lękam się, iż krowy pańskiej nie uda mi się odebrać zpowrotem. Ale oto są pieniądze, a może pan woli moją Krasulę wzamian: to bardzo dobra krowa. Nie potrafię wcale wyrazić, jak mnie ta sprawa gnębi.
— Et, co tam! — rzekł pan Harrison żywo. Nie mów już o tem, moja panienko. To nic nie znaczy... nic nie znaczy. Wypadki chodzą po ludziach. Ja sam bywam zbyt prędki, zbyt porywczy nawet. Nie umiem się pohamować od mó-