Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie umiem na to odpowiedzieć — zwierzał się Jaś szczerze. — Pani włosy wyglądają staro — nigdy nie widziałem młodej osoby z siwemi włosami. Ale gdy się pani śmieje, to oczy pani są tak młode, jak mojej ukochanej nauczycielki. Wie pani co? — głos i twarz Jasia stały się niezwykle poważne. — Z pani byłaby dobra matka, pani ma takie spojrzenie... Zupełnie jak moja najdroższa matuchna. Jaka szkoda, że pani nie ma własnego chłopczyka.
— Mam własnego wyśnionego chłopczyka, Jasiu!
— O, doprawdy? Ile ma lat?
— Mniej więcej w twoim wieku. Powinienby być starszy, gdyż wymarzyłam go sobie na długo przed twojem przyjściem na świat. Lecz nie pozwolę mu nigdy mieć więcej niż lat jedenaście lub dwanaście, bo w przeciwnym razie opuściłby mnie na zawsze.
— Tak, wiem o tem — potwierdził Jaś. — Osoby wyśnione są dlatego takie miłe, że zawsze mają tyle lat, wiele chcemy. Pani, panna Shirley i ja, wszyscy troje umiemy sobie wyobrażać. Jak to miło, żeśmy się poznali. Przypuszczam, że tacy ludzie zawsze muszą na siebie natrafić. Babunia nigdy nic sobie nie wyobraża, a Marja powiada, że mi brak piątej klepki dlatego, że myślę o Skalnym Ludku. Niech mi pani opowie wszystko o swoim chłopczyku.
— Ma błękitne oczy i ciemne loki. Każdego ranka budzi mnie pocałunkiem. Potem przez cały dzień bawi się tu w ogrodzie i ja bawię się z nim razem, — gonimy się i rozmawiamy z echami, opowiadam mu bajki. A kiedy zmrok zapada...
— Wiem — przerwał Jaś skwapliwie. — Siada obok pani, tak oto — gdyż jest zbyt duży, ażeby wdrapać się pani na kolana — i tuli głowę do pani, o, tak. A pani obejmuje go ramieniem i przyciska go do siebie serdecznie, i opiera policzek o jego głowę, o, właśnie w ten sposób, panno Lawendo!