Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hu, hu, hu! — krzyczał z za wału Jaś, nie przestający wywoływać ech. Okrzyki jego nie wszystkie brzmiały melodyjnie, ale czarodziej nad rzeką przeobrażał je i odsyłał jako gamę najcudniejszych tonów.
Panna Lawenda uczyniła niecierpliwy ruch swą śliczną ręką.
— Znudziło mnie już wszystko, nawet echa... W życiu mojem niema nic prócz ech — wspomnień o utraconych nadziejach, marzeniach i radościach. Są piękne, lecz szydercze. Och, Aniu, to brzydko z mojej strony, że mówię tak z gościem. Poprostu starzeję się, więc mnie to nie bawi. Wyobrażam sobie, jaka będę zgorzkniała, gdy dobiegnę sześćdziesiątki.
Karolina Czwarta, która zniknęła była podczas podwieczorku, zjawiła się w tej chwili z oznajmieniem, że polana pana Kimballa czerwieni się od poziomek. Czy panna Shirley nie chciałaby trochę zebrać?
— Świetnie! Poziomki do herbaty! — zawołała panna Lawenda. — Nie jestem jeszcze tak stara, jak sobie wyobrażałam. Przygotuję świeżutką bitą śmietankę, a gdy powrócicie z poziomkami, zasiądziemy pod tą srebrną topolą, żeby się niemi uraczyć.
Ania i Karolina udały się na oddaloną nieco polankę, gdzie złociste jak bursztyn powietrze przepojone było cudną wonią kwiatów.
— Ach, jakże tu bosko! — odetchnęła pełną piersią Ania. — Co za odurzające powietrze!
— Tak, p-sze pani. Ja właśnie czuję to samo, p-sze pani — zgodziła się Karolina, która potakiwałaby Ani również, gdyby ta twierdziła, że czuje się jak dziki pelikan. Po każdych odwiedzinach Ani mała służąca śpieszyła do swego pokoiku, ażeby przed lusterkiem naśladować ruchy, mowę i spojrzenie Ani. Dotychczas niebardzo się jej to udawało, lecz „wytrwałością dobijesz się celu“ — uczono ją w szkole. To też w skry-