Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale wokoło wszyscy powtórnie sieją owsy — pocieszała Ania — i pan Harrison twierdzi, że jeśli pogody dopiszą, zbiory będą jak najlepsze, choć późne. Moje roczne rośliny wschodzą, tylko nic nie zastąpi tych narcyzów. I biedna Helena Gray jest ich pozbawiona; byłam wczoraj wieczorem w jej ogródku — ani jednego kwiatu. Jestem pewna, że będzie tęskniła za niemi.
— Nie powinnaś mówić w ten sposób, Aniu! — rzekła Maryla surowo. — Helena umarła przed trzydziestu laty, i dusza jej jest w niebie... mam nadzieję.
— Tak. Ale wierzę, że nie zapomniała swego ogrodu — odpowiedziała Ania. — Jestem pewna, że jakkolwiek długo byłabym mieszkanką nieba, z wdzięcznością spoglądałabym na dół, na tych, co przystrajaliby mój grób kwiatami. Gdybym miała na ziemi taki ogródek, jak Helena, to nawet po trzydziestu latach w niebie tęskniłabym za nim czasami.
— Dobrze już, dobrze. Niech aby bliźnięta nie usłyszą tych herezyj — niepokoiła się Maryla, zamykając drzwi od kuchni.
Ania wpięła narcyzy we włosy i podążyła ku furtce ogrodowej, ażeby przed rozpoczęciem swych sobotnich zajęć przez chwilę rozkoszować się jeszcze czerwcowem słońcem. Świat zwolna oblekał się w swe dawne szaty; matka przyroda przykładała wszelkich starań, ażeby zmazać ślady huraganu, i chociaż potrzeba było na to całych miesięcy czasu, dotąd już dokazała cudów.
— Dziś chciałabym leniuchować dzień cały — mówiła Ania do ptaszka, pośpiewującego na gałęzi. — Ale poważna kierowniczka szkoły i wychowawczyni bliźniąt nie może oddawać się próżniactwu. Jakiż cudny jest twój śpiew, ptaszyno; odnajduję w nim uczucia, wypowiedziane o wiele lepiej, niż ja potrafiłabym to uczynić... A to kto?