Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gilbercie, słyszałeś wielką nowinę? Piorun uderzył w starą ruderę Boultera; spłonęła docna! Mam chyba bardzo zły charakter, że się z tego cieszę wtedy, gdy burza wyrządziła tyle ciężkich strat. Pan Boulter twierdzi, że to K. M. A. zapomocą czarnej magji sprowadziła burzę.
— Doskonale — roześmiał się Gilbert. — W każdym razie „Spostrzegacz“ ustalił reputację wuja Andrewsa, jako proroka pogody: „Burza wuja Andrewsa“ będzie żyła po wieczne czasy w kronikach miejscowych. Dziwnym zbiegiem okoliczności zdarzyła się w dniu przez nas oznaczonym. Potrochu czuję się winowajcą, jakgdybym w istocie zaczarował ją... Stanowczo powinniśmy się cieszyć, że ta rudera zniknęła z powierzchni ziemi. Dość zmartwienia sprawiają nam zniszczone nasze drzewka.
— Ach, drobnostka — rzekła Ania optymistycznie. — Zasadzimy je znowu na przyszłą wiosnę. To jest takie cudowne na świecie: zawsze można się spodziewać, że przyjdzie nowa wiosna.


ROZDZIAŁ XXV
Nieoczekiwany skandal

W radosny poranek czerwcowy — dwa tygodnie po burzy wuja Andrewsa — Ania wracała z ogrodu, trzymając w ręce parę nędznych narcyzów.
— Spójrz, Marylo — rzekła smutnie, pokazując jej kwiaty, — oto jedyne pąki, które burza oszczędziła, a i one są marne. Tak mi przykro! Pielęgnowałam je troskliwie, ażeby złożyć na grobie Mateusza: to były jego ulubione kwiaty.
— I mnie ich brak — przyznała Maryla. — Lecz uważam, że niema nad czem lamentować wobec straszniejszej katastrofy: wszystkie zbiory zniszczone, cały owoc przepadł.