Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przewidywania jej sprawdziły się, gdyż dzieci, usłuchawszy rozumnej rady pana Bella, przeczekały ulewę na poczcie.
— Oto nadchodzi Janek Carter — zauważyła Maryla.
Janek brnął przez pokłady lodu z wyraźnym niepokojem w twarzy.
— Jakież to straszne, proszę pani! Pan Harrison zapytuje, co się u was dzieje?
— Wszyscyśmy ocaleli — odparła Maryla. — Żaden piorun u nas nie uderzył. Myślę, że u was też wszystko dobrze?
— Niezupełnie, proszę pani. U nas piorun uderzył. Wpadł przez komin do kuchni, uderzył w klatkę Imbirka, zrobił dziurę w podłodze i dostał się do piwnicy. Tak, proszę pani.
— A co z Imbirkiem? — pytała Ania.
— O, zabity!
Gdy później Ania poszła pocieszyć pana Harrisona, zastała go siedzącego przy stole i głaszczącego drżącą ręką zwłoki Imbirka.
— Biedny Imbirek nie będzie cię już więcej obsypywał wyzwiskami — rzekł smutnie.
Ania nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek zapłacze z powodu Imbirka, jednakże łzy zakręciły się jej w oczach.
— To było moje jedyne towarzystwo, Aniu... Nie żyje biedactwo. Tak... tak... jestem stary warjat, że się tem przejmuję. Wiem, że gdy tylko przestanę mówić, zaczniesz mnie pocieszać. Nie czyń tego, bo rozbeczę się, jak dziecko... Co to za straszna burza! Teraz nikt już chyba nie będzie się śmiał z przepowiedni wuja Andrewsa. Mam wrażenie, że wszystkie przepowiadane przez niego burze, które nie miały miejsca, złączyły się w tym jednym huraganie. Ale że też to się sprawdziło co do dnia! Patrz, co za nieład u mnie. Muszę wyszukać jakichś desek do załatania dziur w podłodze.
Mieszkańcy Avonlea spędzili cały następny dzień na wzajemnem odwiedzaniu się i porównywaniu wyrządzonych szkód.