Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

matka nim rządziła, a potem Małgorzata objęła władzę. Istny cud, że odważył się chorować, nie zapytawszy jej o pozwolenie. Ale niesłusznie jestem złośliwa — Małgorzata uchodziła zawsze za dobrą żonę. Bez jej pomocy nie osiągnąłby nic w życiu. Przeznaczeniem jego było żyć pod pantoflem i szczęśliwym zbiegiem okoliczności dostał się w ręce takiej rozumnej i praktycznej kobiety, jak Małgorzata. Nie brał jej za złe despotyzmu, bo to mu oszczędzało kłopotów samodzielnych decyzyj. Tadziu, przestań się wreszcie kręcić!
— Nie mam nic innego do roboty — bronił się Tadzio. — Ja już wszystko zjadłem, a to żadna przyjemność patrzeć, jak wy jecie.
— Więc idź z Tolą nakarmić kury — zarządziła Maryla. — Tylko nie wyrywaj piór z ogona białemu kogutowi.
— Kiedy potrzeba mi było piór na indyjski pióropusz — skarżył się Tadzio smutnie. — Emilek ma taki pyszny, aż miło! Matka dała mu pióra, gdy zabiła ich starego zawadjakę. Dajcie i wy mnie parę. Nasz kogut ma na pewno więcej piór, niż mu potrzeba.
— Możesz sobie wziąć ze strychu stary pióropusz od skurzania. Pomaluję ci go na różne kolory — przyrzekła Ania.
— Psujesz chłopca — rzekła Maryla, gdy Tadzio rozpromieniony wybiegł za Tolą.
W ciągu ostatnich sześciu lat Maryla odrzuciła wiele swych dawnych pedagogicznych zasad, a trzymała się uparcie zdania, że nie należy dogadzać dziecku w jego zachciankach.
— Wszyscy jego koledzy mają indyjskie pióropusze, więc nic dziwnego, że i on o tem marzy — mówiła Ania. — Wiem, co się wtedy czuje. Nigdy nie zapomnę jak pragnęłam bufiastych rękawów, widząc je u innych dziewczynek. A Tadzia bynajmniej nie psuję — z każdym dniem sprawuje się on