Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zacisznie tu było i spokojnie, jakgdyby świat i jego troski znajdowały się hen, daleko.
— Wydaje mi się, że wędrujemy przez las zaczarowany — rzekła Ania przytłumionym głosem. — Czy sądzisz, Diano, że kiedykolwiek odnajdziemy drogę do świata rzeczywistości? Teraz chyba powinnyśmy natrafić na pałac z zaczarowaną księżniczką!
Za następnym zakrętem ujrzały coprawda nie pałac, ale maleńki domek, równie zadziwiający jak byłby nim pałac, w tej okolicy pospolitych drewnianych domków, podobnych do siebie, niby dwie krople wody. Ania stanęła jak wryta, Diana zaś zawołała:
— Wiem już, gdzie jesteśmy. To kamienny domek panny Lawendy Lewis — nazwała go Chatką Ech. Jakiż to poetyczny zakątek!
— To najczarowniejsze, najmilsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam lub wyobrażałam sobie — zachwycała się Ania. — Istne marzenie, wygląda jak z bajki.
Domek był niski, zbudowany z czerwonego nieociosanego kamienia, ze śpiczastym dachem, z którego wyzierały dwa małe okienka facjatek. Owijały go zwoje przepysznego bluszczu, czepiającego się chropawej ściany, a obecnie, dzięki jesiennym przymrozkom, pałającego najpiękniejszemi odcieniami szkarłatu i bronzu. Furtka, przez którą dziewczęta weszły, prowadziła do ogródka. Z jednej strony przytykał doń dom, z trzech innych otaczał stary mur kamienny, tak porośnięty mchem i trawą, że wyglądał jak nasyp. Wysokie ciemne świerki roztaczały nad nim swe palczaste gałęzie. Poniżej zieleniła się łączka koniczyny, opadająca łagodnie ku rzece. Żadnego domu w pobliżu, nic, tylko wzgórza i doliny porosłe młodemi świerkami.
— Ciekawam, co to za typ, ta panna Lewis — zastana-