Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Toć ona szorowała podłogę w kuchni co drugi dzień — mówiła zirytowana do Maryli. — A teraz! Musiałam unieść spódnicę, wchodząc w progi tego domu.
Nadomiar złego, pan Harrison chował papugę, — Imbirka. Dotychczas nikt w Avonlea nie chował papug, więc było to rzeczą co najmniej gorszącą. I co za papugę! Jeśli wierzyć słowom Janka, nie znalazłby na świecie drugiego tak bezbożnego ptaka. Imbirek klął strasznie! Pani Carter odebrałaby już dawno Janka ze służby... ale to niełatwo znaleźć posadę dla chłopca! Któregoś dnia, gdy Janek pochylił się zbytnio nad klatką, Imbirek zdrapał mu z szyi kawał skóry. Pani Carter pokazywała każdemu tę bliznę, gdy biedny dzieciak wracał na niedzielę do domu.
Wszystkie te opowiadania odżyły w umyśle Ani, gdy pan Harrison stanął przed nią, oniemiały z gniewu. Nawet w chwilach najlepszego humoru nie mógł uchodzić za przystojnego mężczyznę: niski, tęgi i łysy. Ale teraz, ta purpurowa ze złości twarz z oczami prawie wyskakującemi z orbit wydała się Ani najbrzydszą w świecie.
Nagle pan Harrison odzyskał głos.
— Nie pozwolę dłużej na to! — wykrztusił. — Ani dnia dłużej, słyszy panna? Jak mi Bóg miły, zdarza się to po raz trzeci... po raz trzeci, moja panno! W takich razach cierpliwość przestaje być cnotą, moja panno! Ostrzegałem ciotkę panny, żeby się to więcej nie zdarzyło. Nie dopilnowała... znów ta sama historja. Chciałbym wiedzieć, co sobie myśli właściwie ta jejmość! Poto tu przychodzę, moja panno!
— Może mi pan zechce wytłumaczyć, co się stało? — spytała Ania, przybierając minę pełną godności. Ostatniemi czasy pilnie wprawiała się w tę rolę, aby ją mieć w pogotowiu, gdy obejmie szkolną posadę. Na wściekłym z gniewu panu Harrisonie nie uczyniła jednak wrażenia.