Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To już trudno. Ja pragnę, by wszyscy mnie kochali, a tego malca nie mogę sobie zjednać. Dzisiaj zachowywałam się idjotycznie. Opowiem ci wszystko.
Maryla wysłuchała całego opowiadania, uśmiechając się ukradkiem od czasu do czasu. Gdy Ania skończyła, rzekła uspokajająco:
— Nie myśl już o tem. Dzisiejszy dzień minął, jutro nastąpi nowy, bez pomyłek i zmartwień, jak zwykłaś mawiać. — Teraz chodź na wieczerzę. Przekonasz się, czy filiżanka dobrej herbaty i ciastka ze śliwkami nie poprawią twego humoru?
— Ciastka nie uleczą chorej duszy — rzekła zrozpaczona Ania; ale Maryla uznała to za dobry znak, że Ania powróciła do swego górnolotnego stylu.
Miły nastrój przy wieczerzy, jasne twarzyczki bliźniąt i niezrównane ciastka śliwkowe — Tadzio zjadł ich aż cztery — pomimo wszystko „uleczyły chorą duszę“. Nocy tej Ania spała świetnie, a nazajutrz, ujrzawszy świat przeistoczony, uczuła się rześką i wesołą. Miękki puszysty śnieg padał przez całą noc i otulił świat całunem, który teraz, błyszcząc w chłodnych promieniach zimowego słońca, wydał się Ani zasłoną, miłosiernie rzuconą na wszystkie błędy i upokorzenia przeszłości.
Z powodu zasp śnieżnych musiała pójść do szkoły okólną drogą; złośliwy los zrządził, że na skręcie alei spotkała Antosia, brnącego w śniegu. Doznała uczucia, jakgdyby to ona była winną wczorajszej scenie, ale ku jej niewypowiedzianemu zdumieniu, Antoś uchylił czapki — czego nie czynił nigdy przedtem — i rzekł uprzejmie:
— Jaka marna droga, prawda? Czy mogę pani zanieść książki?
Ania wręczyła mu je, nie będąc pewną, czy nie śni. Dalej szli już w milczeniu, lecz kiedy Ania przed szkołą odbierała odeń książki, uśmiechnęła się — nie swym zwykłym „łagod-