Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dzięki Bogu, bo wtedy na uszy jego nikt nie będzie zwracał uwagi, — uśmiechnęła się ciotka Jakóbina, przerywając tem samem dalsze wywody na temat biednego Macfersona. Ciotka Jakóbina specjalnym szacunkiem otaczała księży i pochwalała ogromnie zamiary młodzieży, pragnącej wstąpić na drogę służby bożej.


ROZDZIAŁ XXXVIII.
Rozchwiane złudzenia.

— Trudno sobie wyobrazić, że za tydzień będę już w Avonlea, — mówiła Ania, pochylona nad walizką, w której układała haftowane kapy pani Linde. — Ale jednocześnie od dzisiaj za tydzień na zawsze wyjadę z Ustronia Patty. To jest bardziej przykre.
— Ciekawa jestem, czy duch naszej wesołości odbije się echem w dziewczęcych marzeniach panny Patty i panny Marji? — zamyśliła się Iza.
Panna Patty ze swą siostrzenicą miały niezadługo powrócić do domu po długotrwałej podróży dookoła świata.
— Przyjedziemy prawdopodobnie w pierwszej połowie maja, — pisała panna Patty. — Przypuszczam, że Ustronie Patty wyda nam się zbyt szczupłe po obszernych komnatach królów Karnaku, chociaż zasadniczo nie chciałabym mieszkać w takich wielkich pałacach. Cieszę się na samą myśl, że wrócę wreszcie do domu. Podróżując w starszym wie-