Strona:Księżyna (Wierzbiński).djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w przestrzenie powietrzne z jakiemś namaszczeniem.
Po chwili zaś, nie zmieniając pozy, począł głośnym szeptem, jakby do siebie we śnie ekstatycznym:
— Grzmot!... Grzmoty, grzmoty!... Jezu Chryste, Panie Miłosierny!...
Urwał i słuchał, cały zaklęty przepotężnym rozkazem w słuch i wzrok. Aż raptem, niby prądem galwanicznym dotknięty, zatrzepotał ramionami jak ptak skrzydłami, zerwał się na nogi w mgnieniu oka, stanął wyprężony i, wznosząc ręce wysoko ponad srebrną swą głowę, zawołał całą piersią, całym duchem wróżbity świętego:
— Karolu! Karolu!... Zwycięstwo! Zwycięstwo!!...
Gama najcudniejszych tonów radosnych zagrała jak fanfara triumfalna i odbiła się echem w duszy wniebowziętego, wielkiego Polaka.
Ani jeden cień wątpliwości nie zakradł się do głowy myśliciela. On wiedział tak dobrze, jak wiedział to księżyna stary, że akurat w tym czasie oręż