Strona:Krystyna Miłobędzka - Dom, pokarmy.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DOM, POKARMY

Nie, nie prosi o powtórzenie, o lasy góry za lasy za góry mijające ominęły o czym jeszcze, prócz że jest tak kręto pusto maleńko w ogromnym. Bez kamyka, od którego można się zacząć.

Dziś dziś dziś i z powrotem. Nasze chce jeść. Twoje moje syte krzyczy całe ono ty, mnie co w tobie patrzy mucha widzi duży dalej.

W drobnym zdrowiu. Tu się nie doliczy mnie i po mnie. Palce nie moje innymi ściśnięte, uszy bez potrzeby na co, na co mi te wszystkie przyrządy do świata?

A ciągle wyłazi zwiastuje. Stąd na później biegnę. Od wiem, od pierwszego ma. Pokołysze — przestanie — pokołysze, tam mnie na rękach ludzie.

Oni mi dawali, że nie jestem sama. Idę idę dziecko, dygnęłam przed nimi, dużo mnie. Raz grzebiąc w morzu już to prawie mia — dużo mnie to znaczy za nikogo boli (boli) cieszy (cieszy).

Co z tego błyśnie w ostatniej? Żadna, od biedy na chwilę, od przypadku, od małego świecenia tym sobie w oczy, między drzwiami i drzwiami, nagromadziłam się do łez, do jaśniej, do widzę, do was.