Strona:Krwawe łzy unitów polskich 015.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przywiązani duszą i sercem do swéj świątyni katolickiéj, nie chcieli unici wpuścić do niéj burzycieli prawosławnych. Cała wieś: mężczyźni, kobiéty i dzieci, starzy i młodzi, — otoczyła swój kościół, zasłoniła go swojém ciałem.
— Czego chcecie od nas? — przemówił do żołnierzy najstarszy, sędziwy unita. — Jesteśmy tak samo, jak wy, wyznawcami CHrystusa Pana i modlimy się tak samo, jak wy, do Niego.
— Stul pysk! — krzyknął na niego jeden z oficerów kozackich, — bo ci go zamknę na zawsze! Słuchać nas pokornie jest waszym obowiązkiem, tak samo, jak naszym — słuchać rozkazów naszych dowódców! Rozkazano nam otworzyć wasze katolickie kościoły i zabrać z nich katolickie sprzęty. Więc dawajcie klucze czémprędzéj, jeżeli nie chcecie zapoznać się z naszemi kolbami i nahajkami!
— Wstydźcie się znieważać świątynię chrześćjańską, dotykać brudnemi rękami sprzętów poświęconych, dotykanych tylko przez kapłanów! Czy nie bojicie się piekła i szatanów? — rzekł sędziwy unita
— Nie damy kluczy! nie damy! — rozległo się w gromadzie unickiéj. — Kościół jest naszą własnością, nie pozwolimy go zbezcześcić!
Jak podrażniony wilk rzucił się oficer na starca i uderzył tak mocno pięścią, że zwalił go z nóg.