Strona:Królowa śniegu (Hans Christian Andersen) 024.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaczekaj tu przy płocie — rzekła wrona i poleciała do pałacu.
Ciemno już było, kiedy powróciła.
— To wszystko na nic — rzekła — boso cię tu nie wpuszczą. Straż i lokaje bardzo zważają na nogi. Ale nie płacz. Poradzimy jakoś na to. Mam w pałacu krewnego, który jest w wielkich łaskach u księżniczki i zna wszystkie zakątki, jak swoje własne gniazdo. On otworzy ci małą furtkę i skrytemi schodkami zaprowadzi prosto do sypialni księstwa.
— O, moja droga wrono! — cicho szepnęła Marysia, idąc do zamku długą, cienistą aleją, w której liście spadały z drzew jak krople deszczu. A kiedy w zamku pogaszono światła, weszli przez małą furtkę, tylko przymkniętą zlekka.
Serce Marysi uderzało mocno z niepokoju i szczęścia. Czasem zdawało się jej, że robi coś złego, ale przecież chciała się tylko przekonać, czy to naprawdę Janek. Chyba nie rozgniewa się na nią, ale będzie szczęśliwy, że aż tutaj do niego przyszła, że opowie mu o rodzicach?
Nakoniec weszła z wroną na małe boczne schodki. Na szafie w korytarzu stała nocna lampka, a na pierwszych schodkach krewny wrony, kruk czarnopióry. Marysia ukłoniła mu się, jak umiała.
Kruk uważnie popatrzył na nią i odezwał się wreszcie:
— Pójdę naprzód, a wy za mną. Droga prosta, i nikogo na niej nie spotkamy.
— A mnie się zdaje, że ktoś za nami idzie — powiedziała Marysia i obejrzała się z trwogą. W istocie przesunęło się coś szybko po ścianie, jak gdyby cienie jeźdźców, psów i koni.
— To sny o polowaniu spieszą do księcia pana i księżniczki, — uspokoił ją kruk natychmiast.