Strona:Królowa śniegu (Hans Christian Andersen) 013.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spojrzyj, Marysiu — rzekł — jakie ogromne! Niby kwiaty, niby gwiazdy, a jakie sztuczne! To ciekawsze przecież od kwiatów prawdziwych! — tak równo, doskonale ułożone. Szkoda tylko, że topnieją.
Nagle pobiegł na górę, przyniósł swoje saneczki i ciepłe rękawice, oznajmił Marysi, że idzie pojeździć saneczkami po rynku i natychmiast zniknął za bramą.
Na rynku była wesoła zabawa. Chłopcy ślizgali się po śniegu w swoich sankach, a najśmielsi przywiązywali je do sań wieśniaków i jechali tym sposobem spory kawałek drogi. A co przytem śmiechu i wrzawy!
Wtem wjechały na rynek duże białe sanie, zaprzężone białymi końmi. Osoba, siedząca w saniach, otulona była w ogromne białe futro, a na głowie miała białą futrzaną czapkę. Sanie dwa razy objechały rynek, a tymczasem udało się Jankowi przywiązać do nich z tyłu swoje małe saneczki. Teraz pomknął jak strzała po utartej drodze i wyjechał za miasto. Osoba w sankach odwróciła głowę i przyjaźnie uśmiechnęła się do niego.
Janek doznawał wielkiej przyjemności, bo nigdy jeszcze nie jechał tak prędko; nie chciał jednak zanadto oddalić się od miasta i po niejakim czasie pragnął odwiązać swoje sanki. Wtedy osoba w saniach odwróciła się znowu i spojrzała tak przyjaźnie, że Jaś zapomniał o wszystkiem.
I tak się powtórzyło parę razy.
Śnieg zaczął padać gęsty, pociemniało, Janek nie widział już nic dookoła prócz kręcących się białych płatków. Puścił sznurek, aby odczepić swoje sanki, ale one jakgdyby przymarzły do wielkich, mknęły jak wiatr za niemi dalej, dalej, dalej! Janek krzyknął przerażony, ale nikt mu