Przejdź do zawartości

Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXVIII.

Pochód królewski.


Niezwykłe ożywienie panowało nazajutrz z rana na ulicach Londynu. Ludność w oczekiwaniu króla, tłumnie wyległa na ulicę.
Otoczona setkami łodzi stała na Tamizie, imponując innym, wspaniała królewska gondola.
Poczynając od zamku królewskiego aż do wieży Towru, królewicz miał płynąć w łodziach, zkąd wierzchem już udać się przez całe miasto do opactwa w Westminsterze.
Wspomniane opactwo posiadając wiele baszt, wspaniałych sal i stary kościół, należy do najdawniejszych w Anglii; w jednej z sal jego koronowano królów angielskich, w kaplicy zaś Westminsterskiej ich chowano.
Z każdej prawie szczeliny starej baszty Towru, widniały paszcze armat, z których, gdy król zbliżał się na łodziach do Towru, dano ognia. Huk był straszny.
Pod Towrem Tom przesiadł na wspaniałego rumaka, pokrytego złotą poponą, spuszczającą się aż do ziemi.
Po za nim w tyle na takimże koniu jechał tuż za nim lord Hartford.
Po obu stronach szła straż królewska od stóp do głów zakuta w zbroje, za nią dążyli magnaci wraz ze swemi lennikami, dalej wodzowie w spaniałych materjach, mając wspaniałe zawieszone krzyże na piersiach.
Wesołemi okrzykami witała wszędzie ludność króla.
Patrząc na ten zachwyt ludu, Tom promieniał od szczęścia.