Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Puśćcie go, rozumiecie, to najwierniejszy z mych sług, natychmiast rozkazuję wam, wszak jestem waszym...
— Zamilknij na Boga, zaklinam cię! — zawołał Mayles przerywając. — Bo jeszcze i tobie się dostanie. — Nie słuchajcie, — wołał dalej Mayles — tego co mówi, on chory, szalony.
— Słuchać nie będziemy, ale nauczyć go należy, — zawołał policjant — ściągnij go razy kilka batem, to zaraz postara się zrozumieć.
Pochwycono Edwarda, który się nawet nie bronił. Na chwilę nawet przypuścić nie chciał, aby, on, król Anglii miał otrzymać chłostę publiczną!
— Nikczemni i podli, — zawołał Mayles — skoro się znęcacie nad takiem słabem i wątłem dzieckiem. — Nie ważcie go tknąć, karę przyjmuję sam na siebie.
Na tę chwilę przejeżdżał przez plac sir Gwidon. Ujrzawszy tłum zebrany i Maylesa, stojącego na miejscu ekzekucyi, zawołał:
— Puścić tego żebraka, a podwójną ilość razów, wsypać temu oto nędznikowi, — rzekł, wskazuje na niego.
Gdy chłopczyna chciał stawać w obronie, Gwidon dodał:
— Pamiętaj, że za każde twe niepotrzebne słówka otrzymasz sześć uderzeń.
Nogi Maylesa wyjęto wreszcie z po za desek, poczem obnażono mu plecy, które zaczęto bić batogiem. Edward odwrócił swą zasmuconą twarzyczkę. Łzy strumieniem płynęły po jego twarzy.
— Dobry mój Maylesie, — myślał — ja niezapomnę nigdy o twem dla mnie przywiązaniu.
Mayles nie krzyknął ani razu.