Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sposób nie przekonano się dotąd, iż on nie jest prawdziwym królem.
Dzień i noc tak chłopczyna rozmyślał o samozwańczym królu Tomie, a im bardziej zapadał w zadumę, tem silniej bolała go głowa, tem gorzej sypiał z dniem każdym.
Pozostawać nadal w więzieniu było dlań męką niewypowiedzianą. Mayles w żaden sposób uspokoić się nie mógł.
Tuż obok króla pomieszczono dwie kobiety skute do siebie łańcuchami.
Twarze ich były smutne, współczucie i litość budzące. Zrazu nic mówić nie chciały, wreszcie ze łzami w oczach wyznały, że są ofiarą pomyłek i zostały skazane na karę cielesną batogami.
— Jakto, będziecie karane batogiem? Panie, zmiłuj się! Nie płaczcie, błagam was, łez waszych ja widzieć nie mogę. Ja was ocalę, uchronię od wstydu i hańby.
Nazajutrz z rana, gdy chłopczyna wstał ze snu, kobiet nie było już w więzieniu.
Widząc to, król zawołał:
— Bogu niech będą dzięki, że ich wypuszczono.
A po chwili dodał:
— Ja jednak, biedak, ciągle jeszcze pozostaję w więzieniu.
Nadzorca z pomocnikami przybyły na tę chwilę do więzienia, rozkazał wszystkich wyprowadzić na podwórze więzienne.
Król mimowoli uśmiechnął się przez łzy na myśl, że choć przez jedną chwilę odetchnie świeżem powietrzem, zobaczy jasne słoneczko.
Gdy odczepiono go od żelaznego pierścienia, którym był do ściany przymocowany, udał się wraz z innemi aresztantami.