Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Mayles zbliżał się do drzwi, ukazała się w nich lady Anna. Była bardzo blada i smutna.
Mayles rzucił się ku niej z radością, oddaliła go ruchem ręki, poczem usiadła dając mu znak, aby to samo uczynił. Zdziwiony tem postępowaniem Mayles stał jak statua, skamieniały, nie ruszając się z miejsca.
Pierwsza przemówiła lady Anna:
— Przyszłam, uprzedzić i ostrzedz pana, abyś tu dłużej nie pozostawał. Grozi ci nieszczęście. A tak jesteś podobnym do nieboszczyka Maylesa!
— Nietylko, żem podobny, lady Anno, ale wszak jestem przecież nim samym.
— Wierzę, że mówisz prawdę. Jesteś bardzo podobnym do tamtego, a być bardzo może, że jesteś nim samym, mąż jednak nie uznaje cię za swego brata, uważa cię za szaleńca, oszusta. Nikt cię tu, wierzaj, obronić nie zdoła. Mąż mój — jest panem i władcą tego kraju. Wszyscy lękają się go i drżą przed nim. Wierz więc temu co mówię.
— Wierzę, — odpowiedział Mayles smutnie.
— Raz jeszcze powtarzam i błagam uchodź ztąd nieszczęśliwy co rychlej. Zaprzysiągłszy sobie krwawą zemstę ten człowiek zgubi ciebie. Nie przebiera on w środkach, jako żona wszak mogę i muszę wiedzieć najlepiej. Oskarży cię o chęć zadrapania jego majątku, o napad w jego własnym domu. Uchodź więc prędzej nieszczęsny bo zginiesz. Jeżeli nie masz pieniędzy dam ci ile zechcesz, abyś przekupił służbę ratując się ucieczką póki czas jeszcze!
Mayles nie wziął woreczka. Zbliżywszy się blizko do lady, rzekł:
— Proszę, popatrz mi w oczy i powiedz, kto jestem, Mayles Gondon, czy też kim innym?...