Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bogu najwyższemu niech będą dzięki, — wołał Mayles. Spiesz bracie, coprędzej, niech tu przybywa. Ona mnie pozna, jestem tego pewien. Zawołaj także wszystkie sługi. One mnie poznają, niezawodnie.
— Już dawno powymierały — rzekł Gwidon. Żyją jeszcze jedynie: Grzegórz, Błażej, Jan, Jakób i Marya. Tych zawołać mogę!
Wyszedłszy z pokoju, skierował swe kroki do lady Anny, do której rzekł:
— Mayles powrócił i woła ciebie. Ja go wyparłem się i nie uznałem za brata, twierdząc, że zginął na wojnie, o czem nam w swoim czasie donoszono. Pamiętaj, że i ty zarówno masz to samo uczynić. W razie nieposłuchania mego rozkazu, zginiesz, pamiętaj!
Z razu lady Anna przelękła się potoku szalonych słów męża, zapanowawszy jednak nad sobą, rzekła stanowczo.
— Zabij mnie, skoro chcesz tego. Zycie obmierzło mi z takim jak ty nikczemnikiem. Niech się dzieje co chce, — wołała lady Anna, — rozumiesz, co chce, a mego najdroższego mi Maylesa po nad wszystko w świecie nie wyprę się!
— Wiedz zatem szalona! — wołał z wściekłością coraz większą Gwidon, — że kiedy tak, zamorduję go w twoich oczach!
— Więc dobrze, mścij się, pastwij nędzniku, — wołała lady Anna cichym, już zaledwie dosłyszalnym głosem, dodając z wysiłkiem po chwili:
— Dobrze więc. Przyrzekam, że go nie przyznam za brata.
Tu zakryła twarz rękoma.
— Więc pójdźmy do Maylesa! — zawołał szorstko Gwidon — pamiętaj jednak o tem, coś