Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich sił, niestety jednak napróżno. Starzec patrząc na te męki, uśmiechał się tylko, a kiwając głową od czasu do czasu ostrzył nóż najspokojniej. Edward przestał się rzucać. Po twarzy jego zaczęły spływać łzy.
Zaczęło świtać. Starzec powstał i z nożem w ręku nachylił się po nad płaczącym chłopcem. Wtem dobiegły go jakieś głosy. Nóż w jednej chwili wypadł z rąk starca. Szybko zarzucił na nieszczęsną ofiarę skórę baranią i zerwał się w strasznym przestrachu. Hałas wzmagał się z każdą nieomal chwilą. Potem słychać było szybkie kroki, ktoś biegł wyraźnie. Nie pozostawało żadnej wątpliwości. W tej chwili zastukano do drzwi. Głos jakiś krzyczał za drzwiami.
— Otwierać natychmiast! słyszycie! prędzej! prędzej!!
W króla wstąpiła otucha w jednej chwili. Tak, był to Mayles, poczciwy wierny jego Mayles przybywał mu z pomocą! Edward posłyszał, że Mayles nie wszedł do izby, lecz rozmawia przez okno.
— Witaj, ojcze! — zawołał — gdzież mój chłopiec? No! dawaj go prędzej, a żywo!
— O jakiego to chłopca pytasz się człowiecze? — spytał obłudnie pustelnik.
— Jak to o jakiego? — odparł Mayles. — Niechciej mnie oszukiwać, nędzny starcze, rozumiesz. Tuż przy twojej siedzibie dopędziłem łotrów, którzy mi go porwali. Zapytani o chłopca, odpowiedzieli, że im uciekł. Śledzili go aż do twych drzwi, a nawet pokazali ślady nóg jego na ziemi. A więc nie udawaj i póki grzecznie się pytam, gdzie chłopiec i coś z nim zrobił odpowiadaj, rozumiesz!!
— Ach! teraz się domyślam — rzekł starzec — pytasz się pewno o tego oberwanego włóczęgę, króla, co u mnie dziś nocował, nie ma go teraz, ale nadejdzie niezadługo!