Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XVI.

Król gałganiarzy.


W tym samym czasie, gdy żyjąc swobodnie, Tom sądził i rządził w pałacu, dla biednego króla Edwarda życie było bardzo ciernistem. Nieznajomy wyprowadził go z zajazdu na obszerną drogę. Jakiś włóczęga o przewiązauej ręce i oku zalepionem kawałem plastra zielonego podążał trop w trop za nimi. Powłócząc nogami podpierał się na grubym sękatym kiju.
Uszedłszy tak kilkaset kroków, wyszedłszy na drogę, Edward objaśnił, iż dalej już nie pójdzie, tu bowiem będzie wyczekiwał na Mayles’a poczem razem obadwa pojadą do zamku w Handon.
— Więc dobrze — rzekł nieznajomy, — czekaj więc sobie, dokąd ci się podoba, a przyjaciel twój leży pobity o tu, w tym lesie.
— Pobity! — zawołał Edward — kto śmiał to uczynić. Prowadź mnie prędzej do niego!
Przeszedłszy gęsty las, przybyli na pole, gdzie stał jedynie śpichlerz na wpół rozwalony. Gdy nieznajomy oddalał się szybko idąc ku wozowni, Edward pobiegł za nim. Nieznalazłszy tam nikogo, zawołał:
— Gdzież się mi podział?
Posłyszawszy śmiech głośny nieznajomego, Edward pochwycił kij, zamierzając się nim. Gdy nagle z przeciwnej strony dobiegł go znów śmiech nowy. We drzwiach stał jakiś kaleka.
Edward gniewnie zwracając się doń, zapytał:
— Coś ty za jeden? Czego żądasz!
— No, no, nie udawaj tylko — odrzekł kaleka. — Cóż to, czyżbym się tak zmienił, żeś ojca rodzonego nie poznał!