Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podniósłszy się cicho, dwukrotnie jeszcze budziła chłopca, niestety jednak, bez oczekiwanego skutku!
— Nie, to być nie może, — wołała — on musi być moim synem!
I położywszy się zasnęła, ale snem bardzo niespokojnym.
Godziny biegły za godzinami. Biedny książę spał, jak zabity, wreszcie, zbudziwszy się ze snu, zawołał:
— Wiljamsie, zbliż no się tu! Brr! jaki miałem sen straszny, posłuchaj! Wystaw sobie, śniło mi się, żem naraz został żebrakiem. Co to! — zawołał, — niema przy mnie nikogo! Gdzież służba pałacowa? lokaje! dworzanie! hej! do mnie, co prędzej!
— Co ci się stało? — zapytał głos kobiecy — kogo tak przywołujesz do siebie?
— Sir Wiljamsa — rzekł książę. — A kto ty jesteś?
— Jakto kto? — głos odrzekł — jestem siostra twoja, Ania. Ach, prawda, przepomniałam, żeś ty biedaku wciąż słaby, obłąkany. Nie mów więcej, zaklinam, bo ściągniesz znów karę.
Przestraszony książę wyskoczył z łóżka. Całe ciało miał obolałe. Rzuciwszy się powtórnie na zgniłą słomę, zawołał z rozpaczą:
— Boże! więc to nie sen, lecz prawda... straszna okropna prawda!
Mimo, iż było jeszcze zupełnie ciemno, z ulicy dobiegał hałas. Ktoś gwałtownie we drzwi uderzał.
John Canty zbudził się, wołając:
— Kto tam! czego chcecie!
— Ha! czy wiesz ty, łotrze jeden, kogoś wczoraj obił kijem! — wołał głos za drzwiami.
— Kogo? Nie pytam i wiedzieć nie chcę — rzekł Canty.