Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zwarjował... moje drogie dziecko, biedny mój Tom zwarjował, a wszystko przez te książki. I tuliła go do siebie, zalewając się łzami, aż wreszcie położyła się na tapczanie oczów jednak nie mogąc zamknąć. Smutne rozmyślania nad obłąkaniem Toma zasnąć jej nie dawały, i przyszło jej na myśl, iż być może ten chłopiec rzeczywiście nie jest jej synem. Sama jednak w tejże chwili zaprzeczyła sobie. Jak nie ma być jej synem. Czyż może być inne dziecko, tyle podobne do Toma? A jeżeli, ten chłopiec w istocie nie jest Tomem, powracała uporczywie myśl, na którą nie była w stanie dać odpowiedzi.
I zaczęła przemyśliwać, w jaki sposób zbadać można. Leżała przez czas długi w myślach pogrążona, wreszcie zerwała się nagle, zapalając świecę.
— Ha, wpadłam na myśl, — wyszepnęła — proch pewnego razu spalił mu twarz i odtąd skoro go tylko nagle rozbudzą, lub przestraszą, zasłania oczy rękami, jak to czynił w chwili wypadku. I to nie dłonią na dół, ale przeciwnie ku górze. To przysłanianie twarzy zauważyłam wiele razy. Poznam go teraz — szeptała, zbliżywszy się do łóżka śpiącego.
Trzymając w ręku zapaloną świecę zbliżała się do niego, powstrzymując oddech. Książę szeroko otworzywszy oczy, wzrokiem przerażonym powiódł w około, ręki swej jednak ku twarzy nie podniósł.
Biedna kobieta obumarła prawie ze smutku i obawy; na palcach powróciła do swego tapczana i siadłszy na nim, zadumała się głęboko.
— Mimo, że jest obłąkanym, — mówiła sobie, — ręce ma jednak rozumne. Nie podobna, aby tak prędko zapomniał dawnego nawyknienia.