Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tłum Wybuchnął śmiechem. Książę, podniósłszy się z ziemi, gdzie upadł popchnięty przyskoczył do wartownika.
— Nędzniku! — zawołał — żeś mnie nie poznał, ja jestem księciem Walii! Zostaniesz powieszonym, żeś śmiał się targnąć na życie królewskie!
Wartownik salutował hallabardą, jak to zwykli czynić żołnierze, zgodnie z obyczajami wojskowemi, poczem, widocznie szydząc sobie z malca: — Niech żyje wasza książęca mość. Niech żyje! — zawołał. — A po chwili:
— Wynoś mi się ztąd, bębnie, pókiś cały, — dodał — bo jak mi ten Bóg na niebie, tak ci przyłożę po raz drugi!
Maleńkiego księcia otoczono w około, szydząc i naśmiewając się z niego.

— Rozchodzić się, baczność, królewicz, — wołano, pędząc biednego księcia przed sobą.





IV.

Pierwsze kolce.


Ubiegło tak kilka godzin. Tłum rozszedł się wreszcie. Teraz dopiero znużony książę spojrzał w około siebie. Miejsca te były mu całkiem nieznane, widocznie zapędzono go gdzieś po za miasto. Szedł bezwiednie dalej. Spotkawszy na drodze strumyk, obmył zakrwawione nogi w czystej wodzie, a odetchnąwszy nieco, znów szedł dalej. Tak doszedł do jakiegoś placu pustego. Było tu kilka domów i stary kościół. W około kościoła było gwarno, tłum robotników pracował przy budowie. Poznawszy od pierwszego spojrzenia ten kościół, młody książę uczuł, że jakoś mu weselej. — Tak,