Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

królewskie, poczem oba wyrostki zbliżyli się ku zwierciadłu, badawczo na się spoglądając.
— Jakżeś do mnie podobny — zawołał książę — też same oczy, twarz, wzrost i włosy. Gdybyśmy tak wyszli ztąd bez ubrania, nikt by odgadnąć nie zdołał, kto jest biedakiem, a który księciem. Co tobie w rękę — zawołał książę — masz skaleczoną?
— Drobnostka — zawołał Tom — wartownik skaleczył mnie przed chwilą.
— Nikczemnik — wykrzyknął mały Edward, tupnąwszy bosą swą nóżką. — Ja go ukarzę. Zaczekaj tu na mnie, zaraz powrócę. Masz słuchać, ja tak rozkazuję.
To mówiąc pochwycił jakiś przedmiot ze stołu, poczem wybiegł szybko z pokojów. Widać było jak mknął przez ogród królewski, jak rozwiewały się strzępy jego ubrania. Twarz małego księcia zaczerwieniała od gniewu, oczy mu pałały. Przy głównej bramie, chwycił szarpiąc za kratę żelazną, niestety, brama pałacowa nie otwierała się wcale.
— Otwierać bramę natychmiast! — zawołał rozgniewany książę.
Ten sam wartownik, który zranił Toma przed chwilą, spełnił rozkaz niezwłocznie.
Książę, wybiegłszy z bramy, pomknął ku żołnierzowi, nie mając siły zapanować nad sobą. Spostrzegłszy to, wartownik uderzył go w plecy z całej siły tak mocno, że nie mając siły utrzymać się na nogach wpadł w pośrodek zebranego tłumu.
— Masz to na pamiątkę, włóczęgo — zamruczał wartownik — będziesz teraz wiedział, że tu chodzić nie wolno. Masz odwet za to com dostał przez ciebie od księcia.