Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/007

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na bijatyki i kradzieże do bogatych dzielnic miasta.
O ile matka i siostra Toma były dobremi istotami, o tyle znów ojciec i babka jego przedstawiali zezwierzęcone postacie. Pijani od rana do nocy, swarzyli się pomiędzy sobą, wymyślając wzajemnie.
Ojciec kradł, babka złorzeczyła i przeklinała.
Od lat pacholęcych wygnano Toma na żebraninę, którą każdodziennie wieczorem przynosił. Biada mu, skoro wrócił z pustemi rękoma! Wówczas przekleństwa i ciężka chłosta, spotykające go tak od ojca jak i od babki, dochodziły szczytu. Matka jedynie cierpiała nad biednem dzieckiem, wsuwając mu, o ile mogła, w rękę na pocieszenie jaki zachowany dlań okrawek, lub czerstwy kawałek chleba.
Ojciec-złodziej pragnął zarówno i dzieci swoje nauczyć tego rzemiosła, jednak niestety nie udały mu się zamiary.
W tym samym co i Canty domu zamieszkiwał pewien ksiądz staruszek, zwany ojcem Andrzejem. Dzieciaki bardzo często biegały do poczciwego starca, dzielącego wraz z nimi ostatni kęs chleba. On to pierwszy Tomowi udzielił początków łaciny oraz nauki czytania.
Największą uciechę chłopcu sprawiały książki. Nieraz zmęczony i nękany głodem Tom długo w noc nie mógł zasnąć, marząc o czarodziejskich opowiadaniach, które w starych książkach ojca Andrzeja wyczytał. Leżąc na twardej słomie przenosił się myślą, hen, gdzieś daleko do królewskich pałaców, przepełnionych orszakami strojnych pań i panów. I przed wzrokiem malca snuły się, jak w kalejdoskopie wspaniałe czarodziejskie obrazy.