Strona:Król Lir (William Shakespeare) 082.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
I przywiedź jego wojsko. Muszę w domu
Zamienić rolę i mężowi memu
Dać w rękę kądziel. Ten mój wierny sługa
Będzie pomiędzy nami pośrednikiem.
Jeżeli, dbały o swe własne dobro,
Zechcesz na wszystko się ważyć, niebawem
Usłyszysz słodszy rozkaz twojej Pani.
Noś to...
(Daje mu upominek).
Bądź skąpy w mówieniu — schyl głowę:
Ten pocałunek gdyby mówić umiał,
Wzniósłby pod niebo władze twego ducha. —
Zrozum mię dobrze; bądź zdrów.
Edmund.Twój niewolnik,
Aż do bram śmierci.
Goneryla.Drogi mój Glosterze!
(Wychodzi Edmund).
Co za różnica między tymi ludźmi!
Tamtemu winnam uległość: cap taki
Ma do mnie prawa.
Oswald.Pani, milord idzie.
(Wychodzi).
(Wchodzi książę Albanii).
Goneryla. Sądzę, żem warta choć kiwnięcia głową.
Ks. Albanii. O, Gonerylo! ty nie jesteś warta
I tego pyłu, coć nim wiatr w twarz wieje.
Twoja natura trwoży mię: kto gardzi
Szczepem, z którego powstał, ten nie może
Żądz swych w granicach utrzymać. Gałązka,
Odczepiająca się od pnia swojego,
Musi koniecznie schnąć i stać się zgubną.
Goneryla. Dosyć już tego; ten tekst nie ma sensu.
Ks. Albanii. Mądrość i cnota złym zdaje się zdrożną,
Gnój pachnie gnojkom. Cóżeś uczyniła?
Hieny, nie córki, coście wy zrobiły?
Ojciec wasz, starzec dostojny, którego
Niedźwiedźby ze czcią lizał — o, sromoto!
O, nieprawości! — wpadł przez was w szaleństwo.
Mógłże mój szwagier coś takiego ścierpieć?
Mąż, książę, który mu tyle był winien?
Jeżeli nieba niebawem widzialnie
Nie ześlą duchów swoich dla skarcenia
Takich bezprawi, przyjdzie czas, że ludzie