Strona:Korczak Janusz - Jak kochać dzieci. Dom sierot.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Naumylśnie podaję coś do sądu, żeby nie być sędzią.
To było albo nieprawdą, albo brzydkiem oszustwem.
Sąd zamiast uczyć prawdy, uczył kłamstwa, zamiast uczyć szczerości, uczył krętactwa, zamiast wyrabiać odwagę, rozwijał tchórzostwo, zamiast budzić myśl, rozleniwiał.
Niewiadomych było coraz więcej, nikt się nie przyznawał. Dlaczego? — Jeżeli nie bali się sądu, dlaczego się ukrywali? — Łazi po cudzych kasetkach, ale niema odwagi powiedzieć: „to ja.“ Zabrał pióro, nie boi się sądu, ale nie powie: „ja wziąłem.“
Gorzej było: złościli się na tych, którzy mówili, że im coś zginęło. Doszło do tego, że jeśli komu coś zabrano, bał się przyznać, bo i tak wiedział, że nie znajdzie, tylko będzie miał niepotrzebne przykrości.
Więc jedni zamiast poszukać, podają niewiadomego, a drudzy — porządni — nie podają, bo się boją.
A paragraf pierwszy?
Podał do sądu, zapomniał o co podał. Człowiek który umie myśleć, powiada sobie:
— Jeżeli nie pamiętam nawet o co podałem, powinienem dać paragraf pierwszy. Poco czas zabierać, poco trudzić niepotrzebnie?
Nie przychodzą. Nie dają paragrafu pierwszego? — Dlaczego? — Bo nie rozumieją, że ktoś nie kazał i pilnuje i grozi, tylko — że tak być powinno.
A zeznania sądowe?
Często wstyd było słuchać, wstyd było zapisywać. A przecież tak łatwo było powiedzieć:
— Postąpiłem niesłusznie.
Trzy razy, tylko trzy razy na 1950 spraw.
Zdawało się, że dzięki sądowi dorośli mogą nabrać szacunku dla dzieci; nie, przeciwnie, nawet ci, którzy mieli ten szacunek, — tracili go.
Było gorzej jeszcze: sędziowie zmawiali się, żeby albo nie skazywać, albo sądzić łagodnie. — Bo tak wygodniej. — Wresz-