Strona:Korczak-Momenty wychowawcze.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w puszce od konserwów, z której mi Walenty zrobił popielniczkę. Pod pudło trzeba było podłożyć z jednej strony poduszkę, z drugiej książki. Podziękował mi za to uśmiechem. — Na podobny luksus internat nie może sobie pozwolić.
— Wygodnie ci?
— Tak, — i uśmiech.
Zagospodarował się na tym stole: z boku książki, w rowku między deskami skrzynki — ołówek, — to poczucie ładu jest w nim wrodzone. Nowa sytuacja, więc nie naśladuje wzorów, — sam działa.
Teraz siedzi i przepisuje z elementarza wierszyk. Szepce.
— Białą — białą — białą...
I kończy z wysiłkiem myślowym:
— Białą koszu — białą koszulecz — koszuleczkę.
Wzdycha.
— Białą koszuleczkę... Dam jej na drogę białą koszuleczkę.
A mimo to zrobił tu błąd — napisał: blałą.
— Widzisz, zamiast białą napisałeś blałą.
Uśmiech zażenowania.
— Jeszcze raz przepiszę.
— Daj lepiej spokój teraz, już po herbacie przepiszesz.
— Nie, teraz.
Znów cisza, przerywana jego skupionym szeptem. — Chmurny patrzy, jak i w drugiem przepisywaniu są błędy. W pierwszem przepisywaniu przepuściłem dla zachęty parę błędów, tym razem — nie. Onegdaj wieczorem źle czytał, nie wiedział dlaczego.
— Bo głodny jesteś, — powiedziałem. Chciałem wiedzieć, czy tę uwagę pamięta.
— Jak myślisz: dlaczego teraz gorzej wyszło?
— Bo jak raz się nie uda, to już potem gorzej się nie udaje.
I z desperacją:
— Przepiszę jeszcze raz.
Aż zarumienił się, pięści ścisnął. — Pocałowałem go w głowę — idjotyczny pocałunek, usunął się lekko w stronę: