Strona:Korczak-Bobo.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ka. Może sobie wyjść swobodnie na godzinę.
Stasio odłożył gazetę, oparł się i patrzy na Józia:
— Mamin synek, — myśli o nim z zazdrością. — Brata się powinno kochać. Czy ja go kocham?
— Może zagramy w co? — decyduje się wreszcie Zosia. Józio patrzy pytająco na Stasia.
Stasio wyjmuje z szafy tom Słowackiego, bo Sienkiewicza mama dawno już pod klucz zamknęła. — Stasio nie lubi wierszy. — „Ojciec zadżumionych“, — może to ciekawe.
Zosia patrzy na zegar. Już przeszło pół godziny — i nic.
— Powiem mamie, żeś wyjął książkę.
— A ja powiem mamie że ruszałaś perfumy.
Józio kładzie się na kanapie.
Stasio czyta, — czyta z wzrastającem zainteresowaniem.
I nagle przychodzi mu do głowy myśl dziwna: ten ojciec zadżumionych podobny jest do Stasia. — I na ojca zadżumionych i na Stasia spada cały szereg nieszczęść, których końca nie widać. — Jeszcze się feralny tydzień nie skończył, jeszcze dwa dni. Kto wie, co dalej będzie? Może go wyrzucą, albo co? — Tamtemu dzieci umierały, a on dosta-