Strona:Korczak-Bobo.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby każdy krok odpowiadał jednej płycie trotuaru, uderza ręką w blaszane szyldy mijanych sklepów.
— Dzień dobry.
Podają sobie obojętnie ręce.
— Wiesz, byłem wczoraj w cyrku.
Wiśnicki zawsze się musi wszystkiem chwalić.
— Wielkie rzeczy — pewnie na południowem.
I Stasio zbacza na stronę, aby wejść w kałużę.
Wiśnicki milknie, niemile dotknięty.
— Właśnie że byłem na wieczornem. A wreszcie to wszystko jedno.
— Jutro a nie dziś wszystko jedno. Po południu przedstawienia są dla dzieci.
— Właśnie, że nie, tylko że wolno wziąć jedno dziecko za darmo, a reszta wszystko to samo.
— Ale lwów po południu nie dają.
— A właśnie, że i lwów dawali.
— I wchodził do klatki?
— A wchodził.
— Jak kogo kochasz?
— Jak ojca kocham — i patrzy Stasiowi prosto w oczy.
— No to się złapałeś, bo byłeś po południu.
— Wcale się nie złapałem.