Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale dziś... wdzięczna sobie jestem za tę ostrożność... Mogłyby być następstwa okropne.
Regent z krzesła się zerwał.
— Maniu! — zawołał — co to za mistyfikacya!... ty mnie bierzesz na fundusz!
— Mówię zupełnie seryo... Czy wiele trzeba do nieszczęścia?... ach, mój drogi... tak zwany moment psychologiczny spada niespodzianie, jak piorun, jak aerolit z nieba... Każda z nas ma serce, ale, na szczęście, czuwałam jak matka... Boże! gdy pomyślę...
— Ale się przecież nic nie stało...
— Owszem, stało się, niestety.
— Maniu, dalibóg nie wierzę.
— Posłuchaj... przyłaził, bo nie powiem, że przychodził.
— No, w tem przyznaję ci słuszność...
— Przyłaził, wzdychał jak miech kowalski, przewracał oczami jak puszczyk... przysyłał kwiaty...
— Nawiasem powiedziawszy, bardzo ładne.
— Tem gorzej, mój mężu, tem gorzej; mówił o smutku, o tęsknocie, o różnych rzeczach. Czy to wielka rzecz zawrócić głowę młodej kobiecie, która potrzebuje kochać, dla której miłość jest nieodzownym warunkiem istnienia, jedynym celem w życiu — więc też biedna Stefcia przywiązała się do niego szalenie.
— No, no; a ja miałem ją dotychczas za kobietę niegłupią...
— Nazwij to jak ci się podoba, szaleństwem, głupotą, czem chcesz, ale fakt jest faktem: potrzeba kochania... właściwość miękkiej, delikatnej natury kobiecej...