Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dlaczegóż tylko na tę — zapytał pan Michał z uśmiechem.
— Bo jutro rano wyjeżdżam i już mnie oko ludzkie w tej jaskini zbójeckiej nie zobaczy.
Pan Michał wzruszył ramionami i wyszedł ku bramie, aby młodego człowieka zaprosić.
Tłómaczył mu, że w ciągu dnia zaszły pewne okoliczności nadzwyczajne, że cała służba męzka rozesłana jest na poszukiwanie, że okolica niepewna, więc wobec pogłosek o napadach i rozbojach trzeba było chociaż do pewnego stopnia... zabezpieczyć się.
— Ale niech się pan dobrodziej nie usprawiedliwia — przerwał młody cztowiek, — ja to raczej powinienem się wytłómaczyć, dlaczego przybywam o tak spóźnionej porze... Zaskoczyła mnie także pewna okoliczność nieprzewidziana.
— Czy aby nie jakie nieszczęście? — zapytał pan Michał.
— O, nieszczęście nie, ale przypadek. W Warszawie spotkałem jednego z moich kolegów szkolnych, przyjaciela z lat dziecinnych, zagawędziłem się z nim i pociąg, którym miałem przyjechać do państwa, odszedł. Trzeba było czekać na drugi. Przyjechawszy na stacyę, nie mogłem dostać furmanki. Zazwyczaj w podobnym wypadku radzę sobie doskonale, idę pieszo; w tym razie jednak wolałem poczekać na furmankę. Okolica zupełnie mi nieznana; czekałem godzinę, nareszcie znalazły się konie. Już był mrok, gdy wyjechałem ze stacyi i stanąłbym u państwa przynajmniej z półtorej godziny temu, ale bryczka zepsuła się na drodze.