Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gach się trzymał, inni ledwie ruszać się mogli. Nareszcie przy pomocy uprzejmego kupca zaradzono i temu. Przebudzony stróż sprowadził doróżki i poodwoził z kolei wszystkich pod wskazane adresy.
Na drugi dzień właściciel Marysina obudził się bardzo późno, w fatalnym humorze. Żona zasypała go gradem pytań.
— A co to wczoraj było? dlaczegoś tak późno wrócił? Co się z tobą działo?...
— Nic się nie działo i nic nie było — odrzekł niechętnie.
— Sądziłam żeś chory.
— Nie chory.
— Żebyś się był widział, w jakim znajdowałeś się stanie, coś wygadywał... ach, coś ty wygadywał!
Przypomniał sobie pan Michał, że jako obywatel ziemski i szlachcic, powinien być czupurnym i nie dać sobie w kaszę dmuchać.
Oburzył się więc i rzekł dość ostro:
— Co komu do tego, czy byłem w takim stanie, czy w owakim!
— Ależ mężu, przecież mam niejakie prawo, tyle lat z sobą żyjemy!
— Tem bardziej powinnaś wiedzieć o tem, że jestem człowiek porządny — i nie dręczyć mnie niepotrzebnemi pytaniami.
Na takie dictum pani się skrzywiła i odeszła, ale swoją drogą pan Michał wstydził się trochę wczorajszej hulanki i wynalazłszy błahy jakiś pozór, coprędzej wyniósł się na miasto.