Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powstali z miejsc i zaczęli ściskać pana Michała, który tak się rozrzewnił, że powtarzał tylko:
— Taka chwila... taka chwila... dla jednej takiej chwili warto kupić folwark!
Zapomniano o tytułach i godnościach, mówili sobie wszyscy po imieniu, jak przyjaciele i koledzy.
— Michałku! ty jednak nas zupełnie nie opuścisz?
— Nie! duchem zawsze będę z wami. Amicus Plato, mówi mędrzec, miłe siano i wełna, lecz milsi przyjaciele.
— Oto mówisz jak Salomon, niech cię uściskam!
I ściskali się i pili, i płakali i śmieli się, a im więcej wina ubywało w gąsiorku, tem bardziej rozczulenie ich wzrastało.
Pan Hilary powiedział, że gotów jest porzucić żonę i dzieci, a pójść za ukochanym i wiernym przyjacielem.
— Słuchaj, Michałku — mówił, — ty mnie nie znasz, ja jestem taki, że jak kogo kocham, to już na śmierć i życie. Pojedziesz na wieś, ja z tobą; będziesz gęsi pasł, ja z tobą! Myślisz że nie? będziemy sobie grali w pikietę na trawie i czas nam zejdzie najprzyjemniej.
Posiedzenie pożegnalne przeciągnęło się do późnej nocy; wszyscy goście już dawno sklep opuścili, kupiec drzemał za kontuarem, chłopcy sklepowi spali na dobre po kątach. I towarzyszów pana Michała animusz i humor opuściły, nawet pan Hilary, najtęższa głowa w tem gronie, drzemać zaczął. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwość, że ocknął się pierwszy i o powrocie pomyślał.
Nie łatwo to przyszło. Pan Michał ledwie na no-