Strona:Klemens Junosza - Zaklęta woda.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewczyna cudownej urody i śpiewała pieśń dziwną — a tak cudną, że słowiki milkły słuchając; wówczas stary strażnik przestawał mówić pacierze i wpadał w tęskną zadumę.
I miał o czem dumać stary strażnik; ta piękna, śpiewająca, jak lilia biała i smukła, ta w której oczach zda się lazur niebios zaklęto — to była jego jedynaczka, jego skarb najdroższy, jego duma, pociecha. Dziecięciem będąc, przesiadywała z nim w wieży, szczebiotała jak ptaszek, piosenki nuciła, lub też usiadłszy przy ojcu, słuchała opowiadań o sławnych rycerzach i bitwach.
I dobrze było starcowi z tem dzieckiem, dobrze i błogo; przy niem o swej samotności zapominał, o ranach odniesionych w krwawych bojach. Patrzył na swój kwiatuszek i szczęście swoje w nim widział. Ale od czasu gdy dziecko wyrastać zaczęło, gdy z szczebioczącej dzieweczki stawała się rozmarzona dziewica, w sercu starego zaczęły się budzić obawy...
Pan tego zamku dostrzegł piękność dziewczyny.
Stary chciał zabrać skarb swój najdroższy, ujść z zamku pokryjomu, wymknąć się nocą jak wilk z ostępu, pójść gdzie oczy poniosą... Ale czas był groźny, wrogie zastępy plondrowały wokoło, a w takiej chwili jakże zamek opuścić? jakże go na pastwę losu zostawić? Toć zdrada wierutna, a stary wojak nie zdradza! I ona odchodzić nie miała ochoty, ona, ta jedyna. Jakaś niewidzialna siła przykuwała ją do tych murów czerwonych, do złoconych komnat, do tej baszty narożnej, nad rzeką... Ciągnęła ją siła dziwna, podobno w czarnych oczach pana tego zamku zaklęta; a może już los jej taki przeznaczono, żeby tu została, w tych murach...
Gdy jej ojciec o ucieczce coś wspomniał, to zbladła wnet jak lilia, zachwiała się jak trzcina, a w oczach łzy jej błyszczały. I nie rozśmiała się już, nie zaśpiewała pieśni, dopóki jej stary nie przyrzekł że jeszcze w zamku zostaną.
Kto jej o kochaniu powiedział? kto ją tęsknoty nauczył? Może wyśpiewały jej to ptaszki w lesie, może barwne motyle miały co wypisane na skrzydłach, może wietrzyk do ucha wyszeptał... Któż zgadnie?
W piersiach ojca serce zamierało z trwogi. Wszak biedna dziewczyna panią tego zamku nie będzie, a inaczej... O nie! śmierć prędzej! prędzej iskrę rzucić na prochy i całe to zamczysko zburzyć, aby kamień na kamieniu nie został, aby...
Ale obawy strażnika próżne były. Pan z drużyną swoją za tatarzynem się uganiał, dziewczyna śpiewała rzewne, z każdym dniem smutniejsze, cichsze coraz pieśni, zdawało się że dusza z niej ucieka, że się do kogoś, jak ptaszę z klatki do wolności, wyrywa. Myśli jej biegły na pola bitew, zdawało się jej, że słyszy chrzęst mieczów i strzałów odgłosy... padała na kolana, modliła się...
Nareszcie nocy jednej, na spienionym koniu goniec przyjechał — dał znać, że nazajutrz pan na kilka dni do zamku przyjedzie. Poczet jego w bitwach ciągłych zmarniał, koni dużo i broni utracił. Pod ochroną murów zamkowych, kilka dni rycerze odpoczną, wzmogą się, sił nabiorą, świeże konie wezmą, potłuczone zbroje i wyszczerbione miecze na nowe zamienią. Nie będzie odpoczynek długi, bo powinność jeszcze woła, bo jeszcze obce zastępy się włóczą, jeszcze król nie rozpuścił rycerzy. Pojadą więc, kto wie jak na długo, może w obce ziemie wtargnąć im przyjdzie, a może kości na polu bitwy położyć... Jutro o świtaniu hufiec powróci, ale nie wrócą wszyscy, co wyjechali z zamku... Jeden legł zabity, drugi z ran i niewygód zmarniał w pochodzie, inny w tatarskiej niewoli jęczy. Połowy doliczyć się nie można. Tylko pan jeden wraca cały i zdrowy. Mijały go kule i strzały, miecze pryskały na jego pancerzu jak drewniane, chociaż się w największy wir walki rzucał, chociaż sam na dziesięciu uderzał...
Słucha dziewczyna słów gońca i krasa na jej twarzy wykwita, w oczach jaśnieje tryumf jakiś i zachwyt i szczęście niewysłowione.
Starzec spojrzał na nią, wstrząsnął się jakby zimno go przeszło; — nic nie rzekł, tylko kazał gońcowi pójść się ogrzać do izby, a sam ciężkie klucze i latarnię wziąwszy, poszedł komnaty pańskie przejrzyć, czy nie braknie w nich czego.
Wrócili rycerze, gwarno się w zamkn zrobiło, stary strażnik panu do kolan się schylił. Dobyto zapleśniałe beczki z piwnicy, miód rubinowemi potoki popłynął, zabrzmiały pieśni rozgłośne. Należał się wypoczynek rycerzom i rozrywka. Po obfitej uczcie zasnęli snem twardym, kamiennym, tylko kilku pachołków czuwało na wałach i stary strażnik przy bramie.