Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 274 —

— Właśnie, że potrzebne — odrzekła, wstając; — zrobił pan dobrze wypadkiem, niechcący, ale dobrze. Już nie płaczę, widzi pan, ani trochę nie płaczę. Owszem, mogę się nawet śmiać.
— Prawdziwie, jak pogoda jesienna.
— A tak, prawdziwie. Jedziemy. Niech się pan przesiądzie na mój wóz, albo ja na pański.
— Jak pani chce.
— Tak, już teraz wiem, co zrobię! Zdrowie straciłam w jednej chwili, do szczętu straciłam, wszystko się we mnie zruszyło i oberwało. Nie do służby mi teraz, ale chyba do szpitala, albo do krewnych pojadę; tam mi kąt dadzą i dokwękam, domęczę się do śmierci. Przyjmą mnie z otwartemi rękami, bo wiedzą, że mam trochę grosza na czarną godzinę i że za kąt i łyżkę strawy wynagrodzę Zresztą, albo długo mego życia? Przy takiem kruchem zdrowiu każdy dzień darowany, a jeszcze teraz...
— Ej, widzi mi się, że pani Sałacka jeszcze pociągnie.
— Czy pan tak na żarty mówi?
— Tak życzę, kochana pani, i mam nadzieję, że tak będzie. Co tam! Czego się pani masz frasować? Nie powiedzieli, bo nie chcieli. Wielka rzecz! Mnie tyleby to ob-