Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 269 —

— Słucham, słucham, ale ode drzwi nie odchodzę, bo nie wiem, do czego całe to kręcenie prowadzi.
— Do tego, moja pani, że chcę dokumentnie opowiedzieć, jak było, żebyś pani nie myślała, że jestem ciekaw.
— Co mam myśleć? Mówią, że kobiety są ciekawe, ale ja wiem, że inszy mężczyzna sto bab w ciekawości przeszedł.
— Byle nie ja, kochana pani, byle nie ja. Co mnie do kogo? Jeżelim co usłyszał, to przypadkiem. Pana Jana w pokoju nie było; jako zawołany, musiałem czekać. Taka służba i takie prawo. Tedy czekam, a z drugiego pokoju słychać głosy, gadają. Poznałem zaraz: była nasza pani, był pan Jan i pan Seweryn.
— Pan Seweryn?!
— Jakby pani Sałacka wiedziała. Nie częsty on u nas gość, ale od czasu do czasu bywa. Czasem raz na tydzień, czasem raz na dwa tygodnie, ale bywa. W ostatnich czasach częściej się pokazuje. Nie miarkowałem sobie, dlaczego, bo i co mi po tem? Bywa, to bywa; nie bywa, to nie; wszystko mi to jedno, a nawet nie jedno; bo trzeba pani wiedzieć, za wielkiego znawcę się ma i panu Janowi dogaduje nieraz, że to u nas źle, tamto niedobrze. Ale niech go tam! Słyszę, że