Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 260 —

jakiś ruch, gdyby co miało być, jakie szycie, sprawunki.
— Teraz nie możnaby.
— A to z jakiej przyczyny?
— Nie wie pan? Toć żałoba!
— A prawda, zapomniałem. Prawda, u państwa tak się praktykuje, chociaż to głupstwo. Jak co ma być, to powinno być; cóż to żałobie przeszkadza?
— Taka polityczność.
— Teraz szklaneczkę piwa, kochana pani, niezgorsze jest.
— W głowie mi się zmąci.
— Od czego? Zresztą pod wiatr pojedziemy, to wyszumi.
— Pan Pakułowski wielki praktyk.
— Żyję na świecie kilka lat, to, ma się rozumieć, wypraktykowanie mam. Rzadko mi się zdarza, żebym sobie głowę zaprószył, ale w godnej kompanii czasem przytrafunek bywa. Jednego razu, pamiętam, zabawiliśmy się uczciwie tak, że ledwie do drzwi trafiłem, a wiatr wtedy okrutny był. Przyjaciele podsadzili mnie na koń. Ej, powiadam pani, jakem go puścił z kopyta, przyjechałem do domu trzeźwiuteńki. Koń o mało się nie ochwacił, ale mi z głowy wywiało. Radzę pani Sałackiej spróbować przy okazyi, jaki to doskonały sposób.