Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —

sfrunęło z dachu na ziemię, a chowany bocian, przyśpieszając kroku, dążył za tą całą czeredą.
— Ależ to arka Noego! — zawołał młody człowiek.
— To jeszcze nie wszyscy jej mieszkańcy. Niema kruka, sroki, króliki gdzieindziej się lokują, a przecież nie na tem koniec!
— Nie?
— Jagnięta w owczarni, cielęta w oborze, a stadnina...
— Macie i konie?
— A jakże. Nie dużo, ale pochlebiam sobie, że zobaczysz je z przyjemnością, jeżeli...
Nie dokończyła.
— Jeżeli co? — zapytał Jan.
— Jeżeli, no... jeżeli nie widzisz w koniu tylko siły do ciągnięcia powozu lub doróżki, lecz...
— Dajesz mi do myślenia.
— Zdaje się, że przyjechałeś na białym arabczyku stryja?
— Tak.
— No i cóż?
— Bardzo ładny koń.
— I nic więcej?
— A cóżby jeszcze?
— Ten biały arabczyk, braciszku, to poezya; ale skoro tego nie spostrzegasz...