Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 252 —

— Niby ja mogę? Ja nie mogę; taka rzecz do mnie nie należy; a po drugie, powiedziałem, że nie mam chęci.
— A może ten owies pojedzie do Warszawy?
— Może... może... nie wiem.
— Na co kręcenie? Powiadają, że żydzi kręcą. Pan Pakułowski to samo potrafi, potrafi w dubelt lepiej, niż żydzi. Na co to? do czego?
— A bo Abram przyczepił się do tego owsa nie wiadomo poco.
— Właśnie, że wiadomo! Chcę kupić, dobrymi pieniędzmi zapłacić, chcę handlować. Ja wiem, co chce zrobić ten młody pan z Krasek, który i u was rządzi. Ja wiem tak dobrze, jak pan Pakułowski, może nawet i lepiej. On chce wszystko do Warszawy sprzedawać, chce nas omijać.
— Niby kogóż to was, Abrama?
— Nas, nasze miasto, tutejszych kupców. Czy to porządnie jest, czy to się godzi?
— Skoro tam lepiej płacą, to godzi się.
— To nie jest porządna mowa, nie jest szlachecka mowa. Od dawna tak było, że panowie we wsiach mieli zboże na sprzedaż, a kupcy w miasteczku pieniądze do kupienia. I to było dobrze, sprawiedliwie, porządnie. Panowie mieli z czego żyć, kupcy także. Nieraz zrobili dogodność, dali pieniędzy naprzód,