Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 248 —

świeże piwo. Jakie piwo! W Warszawie lepszego nie dostanie!
— Idźcie na złamanie karku! — krzyknął stary ekonom. — Nie zastępujcie drogi.
— Delikatne słowo! Pan Pakułowski zawsze ma delikatne słowo, polityczne słowo.
Przez zwartą gromadę do wozu przecisnął się Abram, jeden z najpoważniejszych finansistów miasteczka.
— Ja mam do pana coś — rzekł, robiąc tajemniczą minę. — Ja panu Pakułowskiemu chcę parę słów powiedzieć.
— To niech Abram gada, a prędko, bo ja nieczasowy.
— Gdzie mam gadać? Tu, na ulicy?
— A no, czemuby nie?!
— Przepraszam, ale na taką osobę, jak pan Pakułowski, i na taką osobę, jak ja, nie pasuje rozmawiać o interesie na ulicy i stojący. Do czego to podobne jest?
— No więc co?
— Więc pan Pakułowski pozwoli ze mną do Szmula. Tam stancya jest, tam krzesła są, tam można posiedzieć, porozmawiać jak należy, można też co wypić.
— Nie mam ja za co pić i nie lubię — odrzekł ekonom, spluwając. — Taka rzecz mi szkodzi.
— Proszę pana: po pierwsze, ja też potrafię być fundator; a po drugie, spirytus może