Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —

— Eh, panie! — rzekła z uśmiechem — przecież nie kłóciliśmy się, za cóż więc to przepraszanie?!
— Na rachunek przyszłych kłótni: jutrzejszych, pojutrzejszych, niedzielnych.
— Proszę zapamiętać to, co pan powiedział.
— Dlaczego?
— Obiecał pan, że kłócić się będziemy jutro, pojutrze, w niedzielę, to jest przez trzy dni z rzędu.
— Czy to tak dużo?
— Nie, ale to znaczy także, że pan tu będzie jutro, pojutrze, w niedzielę.
— Ależ naturalnie! i w poniedziałek, we wtorek i w środę...
— Proszę pamiętać, będziemy czekali.
— Kto?
— Wszyscy, cały dom: mama i my z Niną.
— A pani sama?
— Ja jestem cząstką całości.
— Tak, ale najpiękniejszą, najmilszą, najlepszą i najdroższą.
Te krótkie wizyty w Królówce były dla pana Jana jedyną pociechą w ciężkiem i kłopotliwem życiu. Zapominał chwilowo o troskach i silniejszy na duchu powracał do domu, do gospodarstwa, lub też puszczał się w drogę za interesami, których było mnóstwo do załatwienia i uporządkowania.