Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 203 —

przyjaciel. Chcę go widzieć jeszcze raz w życiu, muszę, nikt mi tego nie wyperswaduje.
— Czyż kto ma taki zamiar, kochany doktorze? — rzekł pan Seweryn. — Ja, gdybym tylko mógł, pojechałbym również, ale...
Wszyscy zaproszeni byli już na miejscu, brakowało tylko pana Jana. Nie czekano na niego; Szulc nalegał, aby zaczynać; udano się na wyznaczone stanowiska i wkrótce dała się słyszeć hałaśliwa obława. Zwierzyny było dosyć, strzały padały często.
Doktor był zamyślony i roztargniony, zła wiadomość zepsuła mu humor; polowanie nie zajmowało go wcale, rad był wycofać się jak najprędzej i wracać do domu, aby jak najrychlej przygotować się do drogi.
Podczas gdy przechodzono na inne stanowiska, zbliżył się do Szulca i coś z nim szeptał, poczem zawrócił i udał się wązką dróżką na leśniczówkę.
Pan Topaz stał na stanowisku z nienabitą bronią, ale tuż obok niego znajdował się stary gajowy, doskonały strzelec, i on wyręczał swego pracodawcę w zabijaniu zwierzyny. Za każdym strzałem otrzymywał pochwałę.
— Brawo! brawo! Wincenty; my nigdy nie chybiamy, nam ani jedna sztuka zwierzyny nie ucieknie.